poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Chapter One

Rozdział I
                - Panienko Lancaster! – budzi mnie głos służącej mojego ojca i puszysty ogon Lucyfera, mojego kota. – Panienko Lancaster, proszę wstać. Już siódma. Pan Lancaster chce się z panienką widzieć zanim wyjdzie do pracy.
Gosposia stawia na moim stoliku nocnym herbatę w ulubionym, różowym kubku.
                - Dziękuję Helen. – Uśmiecham się.
                - Panienka znowu zasnęła w książkach. – Kobieta wskazuje na stosik porozrzucanych książek na mojej kołdrze. Uśmiecham się do niej niezręcznie, a ona kręci z dezaprobatą głową i wychodzi z pokoju.
Podchodzę do okna. To dziwne jak na Londyn, ale świeci słońce. Uśmiecham się. Jedynym plusem przeprowadzki do ojca jest widok na las z okna mojego pokoju. Mamy początek jesieni , więc liście przybierają ciepłe barwy, co daje znakomity widok. Lubię tę porę roku.
Biorę herbatę i idę do przylegającej do pokoju, łazienki. Myję ciało i włosy, które zaraz po wyjściu z prysznica suszę. Pod wpływem ciepłego powietrza robią się puszyste. Splatam je w warkocz dookoła głowy i podpinam wsuwkami. Zakładam czarną sukienkę w kwiaty, gruby, asymetryczny sweter sięgający do kolan. Pomimo słońca wiem, że na dworze jest zimno, dlatego zakładam czarne, grube rajstopy i huntery.
Pakuję do torby iPoda, portfel, iPhone’a i klucze do starego domu. Dzisiaj po szkole mam zamiar pojechać do Cardiff, miasta do którego przeprowadziłam się z mamą zaraz po rozwodzie rodziców, po resztę swoich rzeczy.
                Schodzę po schodach do jadalni. Przy wielkim, z czarnego drewna stole siedzi mój ojciec, ubrany w czarny garnitur. Pomimo swojej lekkiej siwizny i prawie pięćdziesiątki na karku, trzeba mu to przyznać - jest przystojny. Nie dziwię się, że kobiety za nim tak szaleją. Mam nadzieję, że to po nim odziedziczyłam geny. W kominku pali się ogień, dzięki czemu pomieszczenie a’la barokowy pałac robi się przytulniejsze.
                - W końcu zeszłaś – mówi ojciec, a ja przewracam oczami i siadam naprzeciwko niego.
                - Na co panienka ma ochotę? – zwraca się do mnie łysiejący lokaj.
                - Poproszę o kolejną herbatę, ale tym razem w kubku termicznym.
                - Na pewno panienko Annabell?
                - Tak – odpowiadam, a lokaj odchodzi.
Jejku jak ja nie lubię tego domu lub pałacu, nieważne. Ojciec jest jednym z ministrów w ówczesnym, brytyjskim rządzie, a poza tym spadkobiercą Lancasterów, więc szasta pieniędzmi na prawo i lewo. Kilka lat temu, jak był jeszcze z mamą, postanowił wybudować tę pełną szesnastowiecznego przepychu rezydencję. Nigdy nie lubiłam tu mieszkać.
                - Dlaczego nie zjesz śniadania jak normalny człowiek? – pyta z pretensją ojciec przy okazji wyrywając mnie z zadumy.
                - Odbierasz mi apetyt – odpowiadam, patrząc na niego beznamiętnie.
                - Jak zawsze miła. Nie dziwię się, że nie masz przyjaciół – oświadcza i wkłada do ust widelec z łososiem.
Widzę, że wchodzący do jadalni lokaj na słowa ojca prostuje się i patrzy na mnie i na swojego pracodawcę na zmianę, ale opamiętuje się i podaje mi herbatę. Wiedząc, że zaraz będzie jedno, wielkie spięcie pomiędzy mną a ojcem, pospiesznie wychodzi. Tchórz. Swoją drogą dobrze robi.
                - Za to ty masz hałdy przyjaciółek! – warczę.
                - Nie bądź bezczelna.
                - Bezczelna? – prycham.
                - Tak.
                - Nie rozumiem co mama w tobie widziała. – Na moje słowa od razu się głupio uśmiecha.
                - Och, kochana córeczko to proste - pieniądze.
                - Przestań! – krzyczę i walę ręką w stół. – Przypominam ci, że to ty ją zdradziłeś! Nie na odwrót!
                - Po każdej stronie leży wina. – Wstaje i wyciera ręce białą, lnianą serwetką. – Przypominam ci, że dzisiaj wyjeżdżam na tydzień do Nowego Jorku, więc nie czekaj na mnie. Minister Hyde potrzebuje mnie podczas serii ważnych spotkań – oznajmia i wzywa kierowcę.
                - Jasne…  - szepczę i biorę łyk herbaty.
Kiedy mam już wstać i udać się do pokoju, podchodzi do mnie ojciec i całuje w głowę. Zamieram. Odkąd skończyłam sześć lat, nigdy nie okazywał mi ojcowskich uczuć.
                - Do zobaczenia – żegna się i odchodzi.
Okej… To było dziwne. Bardzo dziwne. Idę do pokoju po torbę.
Gdy już założyłam płaszcz, czapkę i szalik, jestem gotowa do wyjścia. Wołam ciemnowłosą Helen, która po chwili wyłania się z kuchni.
                - Dzisiaj po szkolę jadę do Cardiff i zostanę tam do wieczora niedzieli – mówię.
                - Dobrze panienko Lancaster. Jeżeli można spytać, jaki jest cel tej podróży?
                - Pojadę po resztę swoich rzeczy.
                - Czy mam przysłać kierowcę w niedzielę?
                - Nie będzie takiej potrzeby – oznajmiam i wychodzę.
Na dworze panuje chłód. Aby wyjść z luksusowej rezydencji ojca, trzeba obejść duży obszar zieleni i przejść przez ochroniarzy. Przed żeliwną bramą do domu, stoi czarny mercedes, z którego wychodzi, młody, niski mężczyzna w szarym, szytym na miarę garniturze, ale nie zwracam na niego większej uwagi, dopóki mnie nie zagaduje.
                - Panienka Lancaster?
                - Tak.
                - Pani ojciec kazał panią odwieźć do szkoły.
Co?! To przez dwa tygodnie bujałam się do centrum Londynu metrem, a teraz mój szanowny opiekun prawny przysyła po mnie kierowcę?
                - Ja podziękuję. Przejdę się – odpowiadam i odchodzę.
                - Panienko Lancaster, nalegam. – Nie reaguję. – Annabell!
Idę żwawym krokiem, a on za mną. W jego głosie wyczuwam zdenerwowanie. Wie dobrze, że jeżeli mnie nie zawiezie, straci pracę.
                - Anula! – Zatrzymuję się i stoję jak wryta, a po moim ciele przechodzą dreszcze. Tylko jedna osoba tak do mnie mówi. Moja mama. Nikt więcej.
Po trzech wdechach odwracam się i podchodzę do blondyna.
                - Kim jesteś? – pytam, niemal krzyczę. Nie odpowiada, tylko głupio się uśmiecha. – Kim ty do cholery jesteś? – próbuję po raz kolejny, a on zbliża się do mojego ucha, z tą głupią miną na twarzy.
                - Ciii... – szepcze, a ja się wzdrygam. – Nie rób scen, kotku. Mamy widownię – mówi, a ja czuję jak coś przyciska do mojego boku. Opuszczam głowę i widzę srebrne ostrze. Biorę głęboki oddech, a na jego twarzy maluje się triumf.
                - Panienko Lancaster, wszystko w porządku? – odzywa się Mike, ochroniarz. To o tej widowni mówił mężczyzna.
                - Rób co każę, a nic ci się nie stanie – szepcze młody blondyn. – Uspokój ochroniarza. Powiedz, że jestem twoim kolegą. – Wzdycham jeszcze raz, żeby uspokoić nerwy, a w gardle mam wielką gulę.
                - Spokojnie Mike – zwracam się do ochroniarza z przerażającym spokojem, a adrenalina buzuje po moim całym ciele. – To tylko mój przyjaciel yyy... Edward. – Widzę, że pseudo kierowca ponownie się szczerzy. – Idziemy tylko na śniadanie. Wracaj do pracy.
Mike przytakuje głową i odchodzi. Chłopak, blondyn ciągnie mnie do samochodu i usadza w fotelu pasażera. Potem obchodzi auto i jakby nigdy nic wsiada na miejsce kierowcy i włącza się ruchu.
    On chce mnie porwać? Zabić? Okraść ojca z pieniędzy w zamian za moje ciało? Wiem z filmów, że raczej nie powinnam o nic pytać, ale jako, że są to raczej moje ostatnie chwile na tym świecie, pozwolę sobie zaryzykować i zapytam o parę spraw.
                - Porwiesz mnie, a potem zabijesz? – pytam, a on kręci głową i znowu się uśmiecha. O jejku, ten uśmiech jest już irytujący. Wcześniej nie zwróciłam uwagi, ale pomimo swojego niskiego wzrostu, blondyn jest dobrze zbudowany (widać, że jest stałym bywalcem na siłowni, oj widać), a jego zielone oczy idealnie współgrają z jasną czupryną. Gdyby nie fakt, że chce mi zrobić krzywdę, uznałabym go za przystojnego.
                - Nic ci się nie stanie, ale lepiej pożegnaj się już z Londynem.
Patrzcie! Przemówił, ale gada jakieś bzdury. Okej... Nic mi się nie stanie? Porywacze chyba zawsze tak mówią, a biorąc pod uwagę jego nóż w kieszeni to mu nie wierzę. Co to w ogóle znaczy „lepiej pożegnaj się już z Londynem”? Jestem sfrustrowana. Przecież mógłby mi powiedzieć i tak nikogo nie powiadomię... Gdzie jest moja torba? Rozglądam się po samochodzie, ale to na nic. Nie ma jej, a jestem pewna, że ją miałam.
                - Moja torba – mówię. – Gdzie jest?
                - Leży grzecznie w bagażniku. Powinnaś wziąć od niej przykład. Pomogę ci w tym.
Słucham?! Pomoże mi w czym? Kiedy on w ogóle mi ją zabrał? Patrzę na niego z wyrzutem, a on odwraca do mnie twarz, a jego oczy z zielonych przebarwiają się na czarne.
                - Vade ad somnum – mówi, a ja odpływam.


Zapraszam do pozostawienia po sobie opinii. Jeżeli nie czytałeś/aś prologu, wejdź do archiwum, gdzie jest link do niego. 
Następny rozdział w przyszłym tygodniu :)) 
                                                                                                              Autorka 

6 komentarzy:

  1. Witam ponownie! :)
    Opowiadanie coraz ciekawsze, podoba mi się, że jest to coś innego, historia nie powtarza się co dwa blogi - oryginalność to połowa sukcesu!
    Mam małe ale dotyczące drobnych błędów gramatycznych, choć da się przyzwyczaić i je zgrabnie zignorować. :)
    Rewelacja z tym nieznajomym! Byłabym wdzięczna za definicję tego ,,zaklęcia"... usypiające? coś ala drętwota? (lubię takie coś przeczytać, żeby być obeznaną w opowiadaniu)

    Zapraszam do siebie: http://dramionedwaswiatystalysiejednoscia.blogspot.com/

    Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że wspominasz o błędach :)) Miałabym prośbę, żebyś skontaktowała się ze mną (adres e-mailowy jest podany w zakładce "O mnie") i szczegółowo mi je wytknęła, wtedy będę miała szansę, aby je poprawić. Co do zaklęcia to będzie o nim więcej w następnym rozdziale, więc nie chcę za dużo zdradzać, ale nie trudno się domyślić, że jest to zaklęcie usypiające. Zaraz zabieram się do przeczytania Twojego bloga :))
      Pozdrawiam.

      Usuń
    2. Okej, zaraz zabieram się za odpisanie. :))

      A tak wg to chętnie bym Cię poznała, zważywszy, że obie czytamy swoje blogi. Co ty na to? :)

      Pozdrawiam!

      Usuń
  2. Kiedy kolejny rozdział? :)

    OdpowiedzUsuń