piątek, 12 września 2014

Chapter Two

 Rozdział II

          Otwieram oczy. Przez małe okno w ciemnym, betonowym pomieszczeniu sączy się światło słoneczne. Gdzie ja jestem?  W jakieś piwnicy? Łapię się za głowę. O Boże, jak boli! To tępy ból, a taki denerwuje mnie najbardziej. Na końcu pokoju otwierają się drzwi, a w nich staje blondyn.
          - O, dziewczyna się obudziła. – Podchodzi do mnie i kuca, aby nasze oczy znajdowały się w takiej samej linii. Podaje mi kubek z jakimś płynem.
          - Człowieku, coś ty mi robił? Trenowałeś na mojej głowie poprawną technikę uderzania łomem? – pytam, a on nieśmiało się uśmiecha.
          - Oj nie przesadzaj. To tylko zwykłe, niewinne zaklęcie usypiające – tłumaczy. – Jednak to prawda co o tobie mówią.
          - Hmmm? Kto co mówi? I jakie zaklęcie? Co ty pleciesz?
          - Mówią , że córka Evy Lancaster ma największą moc i chyba mają rację. Po zaklęciu uśpienia powinnaś spać jakiś tydzień, a spałaś ledwo dwa dni.
          - Ile spałam?! Dwa dni?! – krzyczę. – Czyli dzisiaj jest… - Nie kończę, bo chłopak robi to za mnie.
          - Niedziela.
          - O nie, Helen! – Zrywam się na nogi. – Będzie się martwić. Miałam wrócić wieczorem – mówię. – Zawieź mnie z powrotem.
          - Przykro mi, nie mogę. Zresztą nawet nie zauważy, że cię nie ma.
          - Co? Dlaczego miałaby nie zorientować się, że mnie nie ma.  Jestem córką jej pracodawcy. Nie może mnie nie zauważyć.
          - Zaufaj mi – prosi.
          - Zaufać ci?! Porywaczowi?! – wrzeszczę.
          - Nie jestem żadnym porywaczem. Usiądź, uspokój się, bo znowu będziesz spać, a teraz do dna. – Podstawia mi kubek pod nos. Pachnie truskawkami. Biorę go od niego zachęcona zapachem i patrzę sceptycznie.
          - Co to takiego? Trutka? – pytam, a chłopak śmieje się.
          - Postawi cię to na nogi. – Patrzę na niego nieufnie. – No już, na zdrowie! – ponagla, a ja wypijam miksturę.
          -  Fuj, ohyda! – Krzywię się. – To był denaturat, czy jednak preparat na mszyce? Kiedy zacznie działać? – Blondyn uśmiecha się.
          - Nie mogę cię otruć. W naszym świecie spaliliby mnie za to na stosie, bo wszyscy potrzebują naszej cesarzowej.
          - W twoim świecie?
          - W naszym – poprawia mnie. – Yyy…Powiem tak: będziesz miała dużo informacji do przyswojenia, dlatego musimy się niedługo zbierać. Czekają na ciebie. – Wychodzi.
Dlaczego akurat w tej chwili mnie zostawia? Powiedział… Nie, wróć – napomknął coś i odszedł jakby nigdy nic. Jakie informacje? Jaki świat? Prosił, żebym mu zaufała, a ja nawet nie wiem jak się nazywa. Gada cały czas o jakiś zaklęciach. Może on jest fanem powieści J.K. Rowling? Raczej psychofanem skoro twierdzi, że umie czarować.
          Zerkam na koniec pokoju. Na ścianie koło drzwi wisi lustro w złotej oprawie, wygląda na bardzo stare. Kto normalny trzyma coś takiego w piwnicy? Wstaję i podchodzę do niego. Nadal kręci mi się w głowie i wciąż boli, ale nie jest tak źle. Ból zmniejszył się po specyfiku chłopaka.
W zwierciadle widzę niską dziewczynę o blond włosach takich jak ma mama, ale teraz są rozczochrane. Podobno kolor mego włosia jest charakterystyczny dla wszystkich kobiet z rodziny matki, ale nie wiem czy to prawda. Nigdy nie spotykaliśmy się z jej najbliższymi.
O Boże, jakie ja mam duże biodra, ćwiczenia nie dają żadnych rezultatów. Za to mam w miarę duży biust, a to zaleta. Spoglądam na prawie nagie ramiona, które przykrywają tylko cienkie ramiączka sukienki. Czy ja przypadkiem nie miałam swetra? Odwracam się do miejsca, gdzie leżałam w poszukiwaniu okrycia, ale na próżno. Zauważam za to, trzy materace ułożone jeden na drugi, a na nich koc i dwie poduszki. Nawet nie zorientowałam się, że na nich leżę.
Nagle otwierają się drzwi, a z nich wychodzi blondcymbał.
          - Dlaczego nie wejdziesz na górę? – pyta.
          - A mogę? – odpowiadam pytaniem, a on się uśmiecha. Jejku przestań! Ten uśmiech jest już naprawdę denerwujący.
          - Tak – oznajmia jakby to było oczywiste. – Za inteligentna to ty nie jesteś.
          - Słucham?! – oburzam się, a moja zraniona duma krwawi.
          - Nieważne. Chodź – nakazuje chłopak i bierze mnie za rękę, zamyka za nami pomieszczenie i wchodzimy po krótkich schodach.
          - Jak ty się w ogóle nazywasz? – Blondyn otwiera kolejne drzwi i puszcza mnie przodem. Wow, ale chata. Na odległość  śmierdzi ogromną sumką pieniędzy. Znajdujemy się korytarzu w kształcie kwadratu. Po lewej stronie wstawione są cztery okna, które pełnią rolę ściany budynku. Na podłodze położony został parkiet z jasnych desek, a przez półprzezroczystą ścianę widać luksusowy salon.
          - Jestem Charles.
          - Hę? – Otrząsam się z przemyśleń na dźwięk jego głosu, ale nie wiem co powiedział.
          - Nazywam się Charles – przedstawia się i wyciąga do mnie rękę, a ja do niego.
          - Cześć Charles. – Uśmiecham się.
          - Mów mi Chuck. Chodź, pewnie jesteś głodna. - Dopóki nie przypomniał nie byłam.
Przechodzimy dalej do wielkiego salonu. Po prawej i naprzeciwko mnie okna ponownie zastępują ściany. Pokój dzienny od kuchni z jadalnią oprócz siedmiu schodów oddziela przezroczysta ściana, po której spływa woda. Na środku pokoju stoi stolik kawowy, a z trzech stron towarzyszą mu trzy, czteroosobowe, szare sofy. Na jednej z nich leżą mój sweter i torba. Na ścianie dzielącej jedną frakcję okien od drugich wisi telewizor, a miejsce pod nim zajmuje rząd niskich szafek.
Widzę jak Charles krząta się po kuchni, więc wspinam się do niej po schodach. Tutaj podłoga jest wyłożona dużymi, białymi płytkami. Szafki w pomieszczeniu są zrobione z czarnej, eleganckiej płyty. Na środku jest wyspa, przy której ustawione są trzy krzesła barowe. Siadam na jednym z nich i przyglądam się jasnowłosemu.                              
          - Głodna? – pyta Chuck.
          - Bardzo. – Uśmiecham się. – Mogę się tu gdzieś odświeżyć? – Naprawdę marzę o prysznicu.
          - Jasne. Na górze masz łazienki. – Wskazuje w kierunku kolejnych schodów. Podnoszę się z krzesła, idę po swoją torbę, w której znajdę czarne legginsy, a potem na górę. Staję na progu piętra z dylematem, które drzwi prowadzą do łazienki. Decyduję się na otwarcie pierwszego, lepszego pomieszczenia.
Hmmm… Chyba trafiłam do sypialni Chucka. Na pierwszy rzut oka widać, że śpi tutaj osoba płci przeciwnej do mojej. Pokój jest mocno surowy. Podłoga wyłożona ciemnoszarą wykładziną kontrastuje z białymi firanami zasłaniającymi okna, a łoże wielkości małżeńskiego zasłano czarną pościelą.
Koło okien są dwoje drzwi. Otwieram jedne z nich.
Eureka! Garderoba! Tego mi trzeba było. Potrzebuję jakieś koszuli, a tutaj jest ich mnóstwo. Podchodzę do części z nimi i zaczynam szukać czegoś odpowiedniego, ale i tak wybieram byle jaką, chyba niebieską Hifigera. Teraz muszę poszukać jakieś bielizny, bo używany przez kilka dni stanik jeszcze przeboleję, ale majtek już nie. Uchylam jedną z szuflad, a tam rzędy poukładanych bokserek drogich projektantów. Postępuję tak jak w przypadku koszuli, biorę na oślep jakiekolwiek i wychodzę. Drugie drzwi prowadzą do łazienki. Nawet nie zważam na wystrój, tylko szybko wskakuję pod prysznic i w takim samym tempie myję siebie i włosy, wcześniej znalezionym, męskim żelem pod prysznic.
          Ubrawszy się i wysuszywszy włosy, schodzę na dół, do kuchni, gdzie pachnie nieziemsko. Siadam z powrotem na stołku, a Charles podaje mi talerz z jakimś makaronem i sztućce. Z małym niepokojem biorę pierwszy kęs, ale lęk nie ma podstaw, bo danie jest przepyszne. Chłopak dosiada się i też zaczyna pałaszować swoją część.
          - Ładna koszula – stwierdza zaczepnym tonem.
          - Dzięki – odpowiadam nie dając  się sprowokować . – Dobrze gotujesz.
          - Dzięki – odpowiada.
          Gdy na talerzu nie zostaje już nic, nie wiem co ze sobą zrobić, więc pomagam sprzątnąć ze stołu, ale cały czas trapi mnie pytanie, co dalej.
          - I co teraz? – Nie wytrzymuję.
          - Teraz muszę cię gdzieś zabrać. 
          - To znaczy?
Nie odpowiada, tylko odchodzi, a ja ruszam za nim. Znowu schodzimy do piwnicy, dokładnie do pomieszczenia obok tego, w którym się obudziłam, tyle że tutaj nie ma żadnego naturalnego dopływu światła.
Chłopak zapala światło, a pomieszczenie rozjaśnia czerwona poświata. Właściwie za dużo powiedziane, że rozjaśnia, bo wciąż panuje ciemność. Mimo to, dostrzegam znajdujący się przy ścianie regał, a na jego półkach leżą różnej wielkości woreczki. Chuck bierze trzy z nich.
          - Zamknij drzwi – nakazuje, a ja wypełniam polecenie.
Na wolnej przestrzeni na podłodze blondyn rozkłada w prostej linii coś bardzo małego. Czy to nie są przypadkiem kamienie szlachetne?
          - To diamenty? – pytam, ale Charles nic nie mówi. Staje przede mną tak, że nie widzę jego twarzy i rozkłada ręce.
          - Fiat Lux! – rzuca, a z kamieni pojawia się łączący w jeden, biały blask.
          - Ej, co ty robisz? – Potrząsam go za ramię, ale nie reaguje. Całe ciało ma spięte, a oczy i pięści zamknięte.
          - Fiat Lux! – powtarza, a światło nabiera wielkości oraz jasności na tyle dużych, że zaczyna oślepiać. Wpatruję się w nie jak zaczarowana. – Fiat Lux! – krzyczy, a jasność w pokoju staje się nie do zniesienia, więc muszę odwrócić wzrok.
Chuck rozluźnia się i otwiera oczy, dopiero teraz zauważam, że jest o wiele wyższy niż zapamiętałam.
          - Na co się tak gapisz? Wchodź. – Wskazuje głową światło.
          - Co? Tam? A co tam jest? W ogóle co ty zrobiłeś?
          - Nie marudź tylko idź.
          - Nie! Nigdzie nie idę! – protestuję krzykiem i powoli oddalam się w kierunku wyjścia. Charles nie czeka ani chwili, tylko bierze mnie na ręce, a ja piszczę.
          - Puszczaj!
          - Zaraz to zrobię . – Wiercę się, by wydostać się z męskich rąk, ale to na nic, jest za silny.
Co raz bardziej zbliżamy się do świtała, a ja zamykam oczy. Po chwili nie czuję rąk chłopaka, właściwie nic nie czuję, a chwilę potem wyczuwam jak leżę na czymś wilgotnym. Dźwigam twarz i otwieram powieki, aby zobaczyć dziwnie jasnozieloną trawę. Podnoszę się, przenosząc ciężar ciała na ręce, a mój wzrok wędruje w bok. To co widzę to nie Londyn, ani Anglia i raczej nie nasz świat.


Mam nadzieję, że mimo opóźnień co do publikacji drugiego rozdziału, podobało Ci się i czekasz na więcej. Pozostaw jakąś opinię po sobie. Przynajmniej wtedy wiem, że dla kogoś piszę :))
Jeżeli jesteś na blogu pierwszy raz zapraszam Cię do archiwum, gdzie znajdziesz linki do pozostałych części. Dla oczekujących kolejnego rozdziału: rozdział trzeci ukaże się niebawem. 

                                                                                                                                                                          Autorka 


poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Chapter One

Rozdział I
                - Panienko Lancaster! – budzi mnie głos służącej mojego ojca i puszysty ogon Lucyfera, mojego kota. – Panienko Lancaster, proszę wstać. Już siódma. Pan Lancaster chce się z panienką widzieć zanim wyjdzie do pracy.
Gosposia stawia na moim stoliku nocnym herbatę w ulubionym, różowym kubku.
                - Dziękuję Helen. – Uśmiecham się.
                - Panienka znowu zasnęła w książkach. – Kobieta wskazuje na stosik porozrzucanych książek na mojej kołdrze. Uśmiecham się do niej niezręcznie, a ona kręci z dezaprobatą głową i wychodzi z pokoju.
Podchodzę do okna. To dziwne jak na Londyn, ale świeci słońce. Uśmiecham się. Jedynym plusem przeprowadzki do ojca jest widok na las z okna mojego pokoju. Mamy początek jesieni , więc liście przybierają ciepłe barwy, co daje znakomity widok. Lubię tę porę roku.
Biorę herbatę i idę do przylegającej do pokoju, łazienki. Myję ciało i włosy, które zaraz po wyjściu z prysznica suszę. Pod wpływem ciepłego powietrza robią się puszyste. Splatam je w warkocz dookoła głowy i podpinam wsuwkami. Zakładam czarną sukienkę w kwiaty, gruby, asymetryczny sweter sięgający do kolan. Pomimo słońca wiem, że na dworze jest zimno, dlatego zakładam czarne, grube rajstopy i huntery.
Pakuję do torby iPoda, portfel, iPhone’a i klucze do starego domu. Dzisiaj po szkole mam zamiar pojechać do Cardiff, miasta do którego przeprowadziłam się z mamą zaraz po rozwodzie rodziców, po resztę swoich rzeczy.
                Schodzę po schodach do jadalni. Przy wielkim, z czarnego drewna stole siedzi mój ojciec, ubrany w czarny garnitur. Pomimo swojej lekkiej siwizny i prawie pięćdziesiątki na karku, trzeba mu to przyznać - jest przystojny. Nie dziwię się, że kobiety za nim tak szaleją. Mam nadzieję, że to po nim odziedziczyłam geny. W kominku pali się ogień, dzięki czemu pomieszczenie a’la barokowy pałac robi się przytulniejsze.
                - W końcu zeszłaś – mówi ojciec, a ja przewracam oczami i siadam naprzeciwko niego.
                - Na co panienka ma ochotę? – zwraca się do mnie łysiejący lokaj.
                - Poproszę o kolejną herbatę, ale tym razem w kubku termicznym.
                - Na pewno panienko Annabell?
                - Tak – odpowiadam, a lokaj odchodzi.
Jejku jak ja nie lubię tego domu lub pałacu, nieważne. Ojciec jest jednym z ministrów w ówczesnym, brytyjskim rządzie, a poza tym spadkobiercą Lancasterów, więc szasta pieniędzmi na prawo i lewo. Kilka lat temu, jak był jeszcze z mamą, postanowił wybudować tę pełną szesnastowiecznego przepychu rezydencję. Nigdy nie lubiłam tu mieszkać.
                - Dlaczego nie zjesz śniadania jak normalny człowiek? – pyta z pretensją ojciec przy okazji wyrywając mnie z zadumy.
                - Odbierasz mi apetyt – odpowiadam, patrząc na niego beznamiętnie.
                - Jak zawsze miła. Nie dziwię się, że nie masz przyjaciół – oświadcza i wkłada do ust widelec z łososiem.
Widzę, że wchodzący do jadalni lokaj na słowa ojca prostuje się i patrzy na mnie i na swojego pracodawcę na zmianę, ale opamiętuje się i podaje mi herbatę. Wiedząc, że zaraz będzie jedno, wielkie spięcie pomiędzy mną a ojcem, pospiesznie wychodzi. Tchórz. Swoją drogą dobrze robi.
                - Za to ty masz hałdy przyjaciółek! – warczę.
                - Nie bądź bezczelna.
                - Bezczelna? – prycham.
                - Tak.
                - Nie rozumiem co mama w tobie widziała. – Na moje słowa od razu się głupio uśmiecha.
                - Och, kochana córeczko to proste - pieniądze.
                - Przestań! – krzyczę i walę ręką w stół. – Przypominam ci, że to ty ją zdradziłeś! Nie na odwrót!
                - Po każdej stronie leży wina. – Wstaje i wyciera ręce białą, lnianą serwetką. – Przypominam ci, że dzisiaj wyjeżdżam na tydzień do Nowego Jorku, więc nie czekaj na mnie. Minister Hyde potrzebuje mnie podczas serii ważnych spotkań – oznajmia i wzywa kierowcę.
                - Jasne…  - szepczę i biorę łyk herbaty.
Kiedy mam już wstać i udać się do pokoju, podchodzi do mnie ojciec i całuje w głowę. Zamieram. Odkąd skończyłam sześć lat, nigdy nie okazywał mi ojcowskich uczuć.
                - Do zobaczenia – żegna się i odchodzi.
Okej… To było dziwne. Bardzo dziwne. Idę do pokoju po torbę.
Gdy już założyłam płaszcz, czapkę i szalik, jestem gotowa do wyjścia. Wołam ciemnowłosą Helen, która po chwili wyłania się z kuchni.
                - Dzisiaj po szkolę jadę do Cardiff i zostanę tam do wieczora niedzieli – mówię.
                - Dobrze panienko Lancaster. Jeżeli można spytać, jaki jest cel tej podróży?
                - Pojadę po resztę swoich rzeczy.
                - Czy mam przysłać kierowcę w niedzielę?
                - Nie będzie takiej potrzeby – oznajmiam i wychodzę.
Na dworze panuje chłód. Aby wyjść z luksusowej rezydencji ojca, trzeba obejść duży obszar zieleni i przejść przez ochroniarzy. Przed żeliwną bramą do domu, stoi czarny mercedes, z którego wychodzi, młody, niski mężczyzna w szarym, szytym na miarę garniturze, ale nie zwracam na niego większej uwagi, dopóki mnie nie zagaduje.
                - Panienka Lancaster?
                - Tak.
                - Pani ojciec kazał panią odwieźć do szkoły.
Co?! To przez dwa tygodnie bujałam się do centrum Londynu metrem, a teraz mój szanowny opiekun prawny przysyła po mnie kierowcę?
                - Ja podziękuję. Przejdę się – odpowiadam i odchodzę.
                - Panienko Lancaster, nalegam. – Nie reaguję. – Annabell!
Idę żwawym krokiem, a on za mną. W jego głosie wyczuwam zdenerwowanie. Wie dobrze, że jeżeli mnie nie zawiezie, straci pracę.
                - Anula! – Zatrzymuję się i stoję jak wryta, a po moim ciele przechodzą dreszcze. Tylko jedna osoba tak do mnie mówi. Moja mama. Nikt więcej.
Po trzech wdechach odwracam się i podchodzę do blondyna.
                - Kim jesteś? – pytam, niemal krzyczę. Nie odpowiada, tylko głupio się uśmiecha. – Kim ty do cholery jesteś? – próbuję po raz kolejny, a on zbliża się do mojego ucha, z tą głupią miną na twarzy.
                - Ciii... – szepcze, a ja się wzdrygam. – Nie rób scen, kotku. Mamy widownię – mówi, a ja czuję jak coś przyciska do mojego boku. Opuszczam głowę i widzę srebrne ostrze. Biorę głęboki oddech, a na jego twarzy maluje się triumf.
                - Panienko Lancaster, wszystko w porządku? – odzywa się Mike, ochroniarz. To o tej widowni mówił mężczyzna.
                - Rób co każę, a nic ci się nie stanie – szepcze młody blondyn. – Uspokój ochroniarza. Powiedz, że jestem twoim kolegą. – Wzdycham jeszcze raz, żeby uspokoić nerwy, a w gardle mam wielką gulę.
                - Spokojnie Mike – zwracam się do ochroniarza z przerażającym spokojem, a adrenalina buzuje po moim całym ciele. – To tylko mój przyjaciel yyy... Edward. – Widzę, że pseudo kierowca ponownie się szczerzy. – Idziemy tylko na śniadanie. Wracaj do pracy.
Mike przytakuje głową i odchodzi. Chłopak, blondyn ciągnie mnie do samochodu i usadza w fotelu pasażera. Potem obchodzi auto i jakby nigdy nic wsiada na miejsce kierowcy i włącza się ruchu.
    On chce mnie porwać? Zabić? Okraść ojca z pieniędzy w zamian za moje ciało? Wiem z filmów, że raczej nie powinnam o nic pytać, ale jako, że są to raczej moje ostatnie chwile na tym świecie, pozwolę sobie zaryzykować i zapytam o parę spraw.
                - Porwiesz mnie, a potem zabijesz? – pytam, a on kręci głową i znowu się uśmiecha. O jejku, ten uśmiech jest już irytujący. Wcześniej nie zwróciłam uwagi, ale pomimo swojego niskiego wzrostu, blondyn jest dobrze zbudowany (widać, że jest stałym bywalcem na siłowni, oj widać), a jego zielone oczy idealnie współgrają z jasną czupryną. Gdyby nie fakt, że chce mi zrobić krzywdę, uznałabym go za przystojnego.
                - Nic ci się nie stanie, ale lepiej pożegnaj się już z Londynem.
Patrzcie! Przemówił, ale gada jakieś bzdury. Okej... Nic mi się nie stanie? Porywacze chyba zawsze tak mówią, a biorąc pod uwagę jego nóż w kieszeni to mu nie wierzę. Co to w ogóle znaczy „lepiej pożegnaj się już z Londynem”? Jestem sfrustrowana. Przecież mógłby mi powiedzieć i tak nikogo nie powiadomię... Gdzie jest moja torba? Rozglądam się po samochodzie, ale to na nic. Nie ma jej, a jestem pewna, że ją miałam.
                - Moja torba – mówię. – Gdzie jest?
                - Leży grzecznie w bagażniku. Powinnaś wziąć od niej przykład. Pomogę ci w tym.
Słucham?! Pomoże mi w czym? Kiedy on w ogóle mi ją zabrał? Patrzę na niego z wyrzutem, a on odwraca do mnie twarz, a jego oczy z zielonych przebarwiają się na czarne.
                - Vade ad somnum – mówi, a ja odpływam.


Zapraszam do pozostawienia po sobie opinii. Jeżeli nie czytałeś/aś prologu, wejdź do archiwum, gdzie jest link do niego. 
Następny rozdział w przyszłym tygodniu :)) 
                                                                                                              Autorka 

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Prologue

                 Jest mi bardzo miło, że mogę Cię gościć na moim blogu. Jestem młodą osobą, która uwielbia wymyślać różne historie, te które mogły zdarzyć się naprawdę i te bardziej ekstremalne. Właśnie stajesz przed szansą do przeczytania prologu jednej z nich. 
Zapraszam Cię do fantastycznego świata magii.


Prolog
                - Nie mogę jej zabić! – krzyczy młoda dziewczyna o długich, blond włosach. Zawsze umyte i starannie upięte, dzisiaj są brudne i potargane. Brudną ma też białą sukienkę, a czarny za duży sweter beznamiętnie wisi na jej ciele.
                - Musisz – odpowiedziała siwowłosa kobieta, która pomimo swojego podeszłego wieku wyglądała pięknie w długiej, złotej sukni. Stała i wyglądała przez wielkie okno w ciemnym pomieszczeniu.
                - Nie możesz jej wychować w naszym świecie. - Odwróciwszy się do młodszej dodała. - Jeżeli sabat, a co gorsza, jej ojciec się dowie to obie zginiecie.
                - A co jeżeli się nie dowiedzą?
                - Jak niby chcesz tego dokonać? Musiałabyś wyprowadzić się do górnego świata, przynajmniej do Londynu, a chyba tego nie chcesz zrobić… - przerwała siwowłosa, widząc twarz swojej córki. – Chcesz? – zapytała.
                - Tak. Chcę – odpowiedziała dziewczyna z determinacją w głosie i wyszła z wielkiego, ciemnego pokoju.
                                                              
                              *              *             *             *             *            
               
                Dziewczynka, która urodziła się zaledwie dwa dni temu, wierciła się niespokojnie w kołysce. Miała wielkie, hipnotyzujące, błękitne oczy.
                - Annabell? – zawołała blond włosa kobieta. Noworodek od razu uśmiechnął się na dźwięk głosu matki i wymachiwał pulchnymi rączkami w poszukiwaniu twarzy lub dłoni mamy. Kobieta wzięła Annabell na ręce i ucałowała paluszki dziewczynki.
                - Nie martw się Anulko. Damy sobie radę. Nigdy nie pozwolę cię skrzywdzić – obiecała dziewczyna, patrząc na dziecko z matczyną miłością i pocałowała małą, łysą główkę.



               Mam nadzieję, że Ci się spodobało, a przynajmniej, że Cię zaciekawiłam. Jeżeli tak, bądź nie, napisz komentarz. Pochwała, czy krytyka - nieważne. Chcę znać Twoje zdanie. Gdy czekasz na dalszą część, wejdź na bloga w następnym tygodniu, kiedy to powinien pojawić się rozdział pierwszy :)) 
                                                                                                                           Autorka